Koło godziny 7 obudziło nas świecące prosto w oczy ostre słońce . Mrugając ze zdziwienia powiekami rozejrzeliśmy się po samolocie. Wszyscy wpatrzeni w okna. Za śladem pozostałych pasażerów i nasze spojrzenia skierowały się w tamtą stronę. Jedno pytanie jakie przeszło nam przez myśl. „Czy to są Alpy?” Tak. Alpy. W całej okazałości! Najcudowniejszy i najbardziej magiczny widok na świecie. Ogromne szczęście, zaledwie kilka metrów nad szczytem przebijającym puchowate chmury. Utrwalaliśmy obraz w głowie aż do momentu lądowania.
W kilka minut zorganizowaliśmy mapę Bergamo i ruszyliśmy na miasto. Już wcześniej wiedzieliśmy, że włoskie miasteczko dzieli się na Citta Alta i Citta Bassa oraz, że część „górna” jest warta większej uwagi niż „dolna”. Oczywiste jest więc jaki obraliśmy kierunek J W ciągu 20 minut nasze otoczenie zmieniło się diametralnie. Citta Alta okazała się być częścią miasta znajdującą się tuż u podnóża gór. Ciężko opisać wrażenie jakie wywarł na nas widok Alp kąpiących się w słońcu. Zamiast kombinować co można zobaczyć po prostu cieszyliśmy się otoczeniem. Wdychaliśmy rześkie jak morska bryza powietrze przechadzając się wąskimi, czarującymi uliczkami. Gdzieś z gramofonu dochodziły do nas dźwięki melodyjnych włoskich piosenek. Nagle znaleźliśmy się w całkowitej izolacji od świata, zaproszeni przez pustą ławkę – usiedliśmy na skraju skarpy i podziwialiśmy piękno przyrody. Mimo to chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej się dało. Włochy całkowicie nas oczarowały i chcieliśmy tkwić w tym klimacie w nieskończoność.
Nasze bilety całodobowe umożliwiły nam korzystanie z Funicolare – kolejki, która woziła ludzi co 15 minut na górę i z powrotem. Rozciągał się z niej widok na całą panoramę Bergamo. Co jakiś czas mijaliśmy domy, które o dziwo znajdowały się ze trzy metry od torów. To musi być dziwne, budzisz się rano, otwierasz okno i przelatuje Ci przed oczami pędzący pojazd.
Za pomocą Funicolare dostaliśmy się do Citta Bassa, skąd mieliśmy wysłać obiecane pocztówki. Kartki razem ze znaczkami kupiliśmy już wcześniej w jednym z włoskich sklepików z pamiątkami. Problem był taki, że nie było nigdzie skrzynek pocztowych. Postanowiliśmy iść za głosem intuicji w poszukiwaniu poczty. W praktyce wyglądało to tak, iż skręcaliśmy w przypadkowe uliczki , kiedy nagle naszym oczom ukazała się ogromna strzałka z napisem „POSTE”. Sugerując się podobieństwem do słowa polskiego stwierdziliśmy, że właśnie tam znajduje się nasz cel.
Po schodach dostaliśmy się do środka budynku. Już w samych drzwiach powitał nas jakiś starszy Włoch z uśmiechem na twarzy. Grzecznie odpowiedzieliśmy „Bongiorno” i naprawdę nie wiedzieliśmy co dalej robić. Zdaliśmy sobie sprawę, że nie mamy przy sobie nawet długopisu… Co za problem pożyczyć długopis? No właśnie, też nam się tak wydawało. Niestety żadna z pań pracujących na poczcie nie znała języka angielskiego i nie umiały nam pomóc. Wzruszały ramionami uśmiechając się przepraszająco. W końcu pan, który przywitał nas przy wejściu zrozumiał naszą prośbę. Postanowiliśmy jednak poszukać kogoś, kto kojarzyłby chociaż hiszpański, aby dowiedzieć się co zrobić z już wypełnionymi kartkami (serio nie widzieliśmy żadnej skrzynki po drodze!). Zawołano mężczyznę, który porozumiał się z nami właśnie w tym języku, wplatając w zdania wyrazy włoskie. Pokazaliśmy mu nasze pocztówki i okazało się, że znaczki, które sprzedała nam Włoszka w sklepie z pamiątkami nie są wystarczające, aby nadać pocztówki do Polski! Zakupione przez nas znaczki warte były 0,90 E, a potrzebowaliśmy za 1 E. Wytłumaczono nam grzecznie, że możemy je dokupić w sklepie z tytoniem. Okazało się też, że skrzynka, której nigdzie „nie było” – przytwierdzona była do ściany z boku budynku. Mission complete.
W końcu nadszedł czas na jedzenie! Przybyliśmy do Włoch z silnym postanowieniem, że zjemy prawdziwą włoską pizzę. Wybraliśmy jedną z kameralnych restauracyjek, zamówiliśmy wino i zdecydowaliśmy się na pizzę Crudo, z szynką parmeńską. To był dobry wybór. Zadowoleni i najedzeni ruszyliśmy w miasto cieszyć się ostatnimi godzinami w Bergamo. Najbardziej zachwyciły nas alpejskie widoki, dlatego też właśnie tam postanowiliśmy zbudować nasze ostatnie wspomnienie. Przespacerowaliśmy się utartymi wcześniej ścieżkami a na koniec dnia udaliśmy się do małej kawiarenki, w której ogrzaliśmy się herbatą i odpoczęliśmy po całym dniu chodzenia.
Na lotnisku okazało się, że nasz samolot przybędzie z godzinnym opóźnieniem. Nie popsuło to jednak naszych humorów po tak wspaniałym dniu. Włochy pokazały nam jak przyjemne jest powolne życie, w którym nie trzeba się ze wszystkim spieszyć, gdzie można cieszyć się widokiem majestatycznych gór i nic więcej człowiekowi do szczęścia nie będzie potrzebne. Poza tym sami Włosi bardzo pozytywnie zaskoczyli nas swoim obyciem. Do tej pory kierując się stereotypami oczekiwaliśmy „krzykliwych, głośnych i wszędzie kłócących się ludzi”. Okazało się, że ciągle się uśmiechają, są życzliwi i bardzo przyjaźnie do wszystkich nastawieni. Trzeba dodać, że język włoski jest charakterystyczny, ale miły dla ucha. Nadał on pewnego klimatu naszej podróży, co pewnie da się odczuć przy oglądaniu filmiku, który nagraliśmy 🙂
[youtube https://www.youtube.com/watch?v=0tHg5wHrZtM]