Swą przygodę i spełnianie marzeń rozpoczęliśmy od zwiedzenia niewielkiej Brukseli. Spontaniczna i szalona decyzja okazała się być trafną i udaną, a wrażenia pozostaną z nami na długo.
Stolicę Belgii wybraliśmy przez zupełny przypadek. Najpierw kupiliśmy bilety lotnicze, a dopiero potem przyszło nam do głowy, że wypadałoby sprawdzić dokąd się właściwie wybieramy. Nie wiem jak Rafał, ale ja osobiście o Brukseli słyszałam niewiele. Jedyne z czym mi się kojarzyła to z Parlamentem Europejskim, a i tego nie byłam do końca pewna. W każdym razie po przeszukaniu Internetu okazało się, że opinie na temat celu naszej naszej podróży były bardzo podzielone. Śmiało mogę przyznać, że te negatywne przeważały. Można by pomyśleć, że większość osób, które wybrały się na podobną wycieczkę była po prostu rozczarowana. Mimo to postanowiliśmy nie przejmować się krytyką innych i sprawdzić wszystko na własnej skórze.
Mieliśmy do wykorzystania niecałą dobę, a miejsc, które chcieliśmy zobaczyć było naprawdę dużo. Jeszcze przed wyjazdem zrobiliśmy “plan wycieczki” zawierając w nim takie pozycje jak “Mini Europe”, “Atomium” czy “Grand Place”. W przewodniku znalazły się propozycje aż 10 tras zwiedzania! Nam jakimś cudem udało się zahaczyć o wszystko w zdecydowanie krótszym czasie niż proponowała książka. Prawdziwą zaletą tego miasta jest to, że niemalże wszędzie można dostać się na piechotę, dzięki czemu nie trzeba wydawać pieniędzy na komunikację miejską.
W związku z tym, że wybraliśmy się do Belgii w grudniu to i pogoda okazała się być “grudniowa”. Mieliśmy spotkanie i z deszczem i śniegiem. Miasto wydawało się przez to szare, ponure i przygnębiające. Ludzie wyglądali jak papierowe postacie wycięte z szarego kartonu rozpływające się jakby w smutku. Brakowało w nich życia, jakiejkolwiek radości. Niektórzy z nich wyglądali jak uchodźcy. Ogólnie mało wesoła jest ta mieszanka narodowości w Brukseli. Jakoś nikt do nikogo tam nie pasuje. Zaskakująca jest też ilość “kolorowych ludzi” jaka zamieszkuje ten kraj, można się przez to poczuć niepewnie.
Na szczęście trafiliśmy na Jarmark Bożonarodzeniowy, który zdecydowanie poprawił nam humor. Świąteczny nastrój dodał Brukseli dużo uroku no i na jej mieszkańców można było w końcu spojrzeć z bardziej pozytywnej perspektywy. To był jednak początek miłego zaskoczenia.To, co oczarowało mnie najbardziej to pokaz iluminacji na Ratuszu kilka uliczek dalej. Bogate oświetlenie w połączeniu z muzyką potrafiło zahipnotyzować każdego kto w tamtej chwili znalazł się na placu.
Jeśli chodzi o jedzenie to Internauci szybko podsumowali Brukselę kojarząc ją z frytkami, piwem i czekoladkami. Z trzech wymienionych przez nich “znaków rozpoznawczych” – mam wrażenie, że jednak czekoladki – zwłaszcza od Leonidasa – miały znaczną przewagę. Sklepiki ze słodyczami tej firmy znajdowały się niemalże wszędzie. Przyznam szczerze, że niczego z miejscowej kuchni nie spróbowaliśmy, gdyż po prostu zabrakło nam na to czasu. W Belgii zamyka się bowiem wszystko bardzo wcześnie (o czym wcześniej nie mieliśmy pojęcia).
Uwagi jakie nasunęły mi się w trakcie zwiedzania:
- Brukselczycy kochają światełka – mnóstwo budynków było naprawdę pięknie oświetlonych (podejrzewam, że ze względu na porę roku) – dzięki temu chciałabym tam wrócić.
- W Brukseli nie przestrzega się za bardzo zasad ruchu drogowego. Samochody jadą mimo, że piesi mają zielone światło, ale i ci drudzy nic sobie nie robią z sygnalizatorów świetlnych.
- W centrum znajduje się mnóstwo sklepów z antykami, sztuką malarską, czy rzeczami, które spokojnie można określić jako “pierdoły”.
- Bruksela jest tak eklektyczna jak jej mieszkańcy – obok budynku typowo biznesowego można znaleźć kościół, a między nimi jeszcze ruiny jakiegoś średniowiecznego zamku.
- Między poszczególnymi dzielnicami istnieje bardzo duża przepaść ekonomiczna – widać to automatycznie po butikach, budynkach i ludziach – ich ubiorze i stylu bycia.
- Manneken Pis – mała figurka sikającego chłopca, którą Brukselczycy określają jako swój symbol i wyraz “luźnego” podejścia do życia doskonale ujmuje ich “olewczy” stosunek do wszystkiego.
Podsumowując:
Myślę, że 1 dzień – jaki zresztą poświęciliśmy – stanowił wystarczającą ilością czasu na zwiedzenie Brukseli. Miasto to ma do zaoferowania wiele atrakcji i o każdej porze roku można znaleźć tam coś dla siebie. Monumentalne budynki robią niesamowite wrażenie, a wielość parków i ogrodów zapewnia miejsca do długich, niezapomnianych spacerów.
Cieszę się, że właśnie Belgię wybraliśmy na początek naszej podróży po świecie.
One Response
Leonidas… bogowie greccy zamiast ambrozji raczyli się belgijską pralinówką. Piękne jest również muzeum brukselskie… nie pamiętam nazwy, wszak warto zobaczyć.