Wydawać by się mogło, że podróże to po prostu zwykłe wyjazdy – dodatkowy element urozmaicający, żeby nie wiało nudą. Tak naprawdę wywracają całe nasze życie do góry nogami. „Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej” * Trafniej bym tego nie ujęła. Podróż za podróżą i nie można przestać. Człowiek zaczyna kombinować na wszelkie możliwe sposoby: „Jak to zrobić, żeby się tam znaleźć… albo tam!”. Lokalizacja miejsca a nawet posiadane środki przestają mieć znaczenie. Ograniczeniem staje się jedynie wyobraźnia.
W końcu podróże zaczynają zmieniać myślenie, w szczególności wyobrażenie o „niemożliwości” , gdyż nagle krąg rzeczy możliwych okazuje się być znacznie szerszy niż zakładaliśmy kiedyś. Pamiętam czasy, kiedy byłam przekonana, że wyjazd na drugi koniec świata kosztuje krocie i jeśli nie będę zarabiać milionów to po prostu zostanę uwięziona w Polsce. Ta myśl zaczęła mi poważnie przeszkadzać. Musiały przecież istnieć jakieś alternatywne sposoby na spełnianie marzeń niż ich kupowanie. Okazało się, że wszystko jest możliwe, na dodatek nowe sposoby gwarantowały więcej przygód niż te tradycyjne. Łapanie autostopu czy korzystanie z couchsurfingu to wspaniałe metody na poznanie nowych ludzi z ich prawdziwej strony, zwłaszcza tej kulturowej.
Podróże uczą zrozumienia. Pokazują, że nasze zachowania wyniesione z domów nie są jedynymi poprawnymi. Dają do zrozumienia, że człowiek jest w świecie malutki i wiele musi się jeszcze nauczyć. Poznawanie kultur na drugim końcu świata wzbogaca naszą wiedzę i poszerza horyzonty. Obce, nieznane potrawy zapewniają nowe doznania kubkom smakowym, a czasem nawet zmieniają nasze gusta co do jedzenia na stałe.
Wyjazdy każą nam doceniać to, co mamy – po obserwacji, że na świecie w wielu miejscach jest naprawdę dużo gorzej i jednocześnie motywują do reorganizacji życia, gdy coś okaże się zachwycające, aż zapragniemy to wprowadzić do dnia codziennego.
Czasem by odnaleźć siebie, trzeba przemierzyć cały świat.